sobota, 1 czerwca 2013

3: Prob­lem ze świado­mością po­lega na tym, że two­ja przeszłość zaw­sze żyje gdzieś w to­bie.

     Słońce wzeszło kilka godzin po jego przebudzeniu. Przedpołudniowe promienie wpadały do mieszkania przez odsłonięte, ogromne okna. Wnętrze nagle stało się cieplejsze, bardziej przyjazne i wydawać się mogło, że nagle fakt, że należałoby tutaj porządnie odkurzyć i powycierać z blatów niezidentyfikowane płyny stracił na wartości.
     Było chwilę po dziewiątej rano. Nathan sam się sobie dziwił, że tak wcześnie zdołał się obudzić, kiedy zwykle nie wolno było przerywać mu snu do samego południa. Czuł się, o dziwo, całkiem nieźle. Głowa go właściwie nie bolała, nie czuł zmęczenia i był dość wyspany. Jedynie gardło wydawało mu się bardziej suche niż co dzień rano, ale kiedy tylko dobrał się do jednej z trzech pełnych butelek wody jakie znalazł w kuchni wszystkie złe emocje z niego wyparowały. Myślał też o tym, co właściwie skłoniło go do przenocowania w starym, dobrym niewielkim pokoju brata Dennisa. Niewiele pamiętał z tego, jak skończyła się ta impreza, kojarzył niezapowiedzianą wizytę Megan.
    Kac moralny przy tym, co w tej sekundzie zaprzątnęło jego umysł wydawało się niczym. Już nie raz analizował całą tę sprawę, rozważając każdą możliwą opcję, każde wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. Miał już nadzieję, że teraz, kiedy dziewczyna urwała kontakt jego problem zniknął. Na próżno. Sam nie miał pojęcia dlaczego w ogóle w ten sposób pomyślał o Meg. W końcu znali się wystarczająco dobrze, by mógł wyrobić sobie wyjątkowo negatywną opinię, co do jej osoby. Liczył na to, że zmądrzała...
- Jezu... - usłyszał gdzieś ze swojej lewej i opierając się tyłem o blat kuchenny, upił z butelki jeszcze kilka większych łyków wody mineralnej.
     Dennisa zazwyczaj najpierw się słyszy, a dopiero później ogląda. Był jedną z najbardziej specyficznych osób jakie znał. Kiedy przychodził na jakąkolwiek imprezę po Nathanie to moment, w którym nagle wszyscy cichną to moment jego wielkiego wejścia. Lubił być w centrum zainteresowania, lubił kiedy o nim mówiono, dobrze czy źle - to nie miało większego znaczenia. Ważne, że większość osób, która uczęszcza do Lewston High School albo właśnie je skończyła, wiedziała kim był Dennis White.
     Chłopak miał na sobie dokładnie to samo co wczoraj, co od razu dawało znak, że najprawdopodobniej Angie zerwała się z imprezy własnego faceta. Z przymkniętymi powiekami, człapał w kierunku kuchni, przecierając twarz i włosy dłonią. Był odrobinę niższy od Nathana, różnica wynosiła zaledwie trzy centymetry. Miał krótkie, czarne włosy, które zawsze nienagannie ułożone zdobiły jego przystojną, zazwyczaj pokrytą niedogolonym zarostem twarz. Na jego prawej piersi widniał niedawno zrobiony tatuaż, średniej wielkości niedźwiedzia łapa, zakończona wyostrzonymi pazurami, skierowanymi w stronę jego szyi. Tatuażysta naprawdę się postarał, zwracał ogromną uwagę na szczegóły, co owocowało prawie pięciogodzinnym zabiegiem. Sierść wokół poduszek była idealnie odwzorowana, a tajemniczości dodawała czarno-brązowa farba, jakiej użyto podczas całego procesu.
- Podaj mi to. - poprosił półprzytomnie, wyciągając rękę do przyjaciela, a ten posłusznie podał mu pełną butelkę wody.
      Oparł się plecami o kuchenną wysepkę tuż naprzeciw niego, odżywając odrobinę, kiedy opróżnił prawie jedną czwartą zawartości. Podrapał się po karku i wzdychając ciężko odezwał się znowu.
- Nigdy nie wiem jak to się dzieje. Pije mniej niż przeciętna panienka, a kaca mam jakbym wypił co najmniej litr czystej. - uśmiechnął się, unosząc tylko jeden kącik ust.
      To jeden z niewielu gestów jakie ich łączyły. Sami nie wiedzieli który od którego nauczył się poszczególnych odruchów, ale zdawali sobie sprawę, że niemal sześć lat żyli jak przysłowiowe papużki nierozłączki, więc wychodziło to samo z siebie, że niektóre zachowania nieświadomie skopiowali.
- Mamy ciche dni? - uniósł pytająco brwi, znów przysysając się do butelki.
- Nie chce mi się gadać. - burknął Nathan, obrzucając kolegę groźnym spojrzeniem.
- Lepiej żebyś nabrał ochoty, bo mam zamiar dowiedzieć się o całej sprawie z kochaną Meg. - poprawił się na swoim miejscu i wbił spojrzenie w towarzysza, a kiedy zrozumiał, że ten nie ma zamiaru podejmować tematu postanowił go sprowokować. - Muszę cię zdołować, przyjacielu, ale wszystko tu jest tak popieprzone, że zaczynam się gubić. Ile czasu minęło? - spytał, demonstracyjnie zmieniając głos - Dwa miesiące? A ona dalej trzyma się tej wersji mimo tego, że tak na nią szczekasz. Nie uważasz, że to ty możesz być ojcem jej... - urwał, kiedy Nathan wszedł mu w pół słowa.
- Błagam cię. - zaśmiał się ironicznie, marszcząc lekko brwi - Albo ja nim jestem albo którykolwiek z facetów w mieście. Daj spokój, oboje znamy Megan.
- I co? - spytał, splatając ręce na wysokości brzucha. - Chcesz mi powiedzieć, że ci to nie robi? - dodał, a jako odpowiedź otrzymał krótkie wzruszenie ramionami.
      Pokiwał z zażenowaniem głową, mierząc brązowowłosego wzrokiem. Chociaż nigdy nie powiedział głośno, że może na niego liczyć i zrobi naprawdę wiele, żeby mu pomóc, był pewien, że dobrze o tym wiedział. Czuł to samo w drugą stronę, był świadomy, że Brice poświęciłby dla tej przyjaźni wiele, a oboje nie odczuwali głupiej potrzeby zapewniania tego sobie w każdej rozmowie.
      Krótką ciszę przerwały wibracje telefonu, ukrytego w lewej kieszeni Dennisa. Wyjął go niechętnie, obrzucając spojrzeniem ekran dotykowego telefonu, który ceną dorównywał średniej jakości laptopowi całkiem porządnej firmy. Uśmiechnął się do siebie.
- Brat twojej nowej koleżanki dobija się od rana. - spojrzał na Nathana spod opadających na czoło, ciemnych kosmyków i szybko odpisał na smsa.
- Co? - zmęczony tymi gierkami, odpowiedział przeciągle, myśląc już tylko o szybkim powrocie do domu, zimnym prysznicu i ewentualnym napadzie na xboxa.
- Roger Johnson. - odpowiedział, a kiedy zobaczył niezrozumiałą minę znajomego postanowił to uściślić. - Caitlyn Johnson. Ładna, młodsza blondynka z małymi cyckami. Wysoka, szczupła...
Chłopak zdążył jedynie otworzyć szerzej oczy, a kiedy już otworzył usta, by w końcu się odezwać to tym razem jego telefon nagle się rozdzwonił.
Odebrał połączenie od zastrzeżonego numeru, odchodząc kilka kroków.
- Dzień dobry, komisarz Edward Thomson. Dzwonię z komendy głównej policji w Dallas, w stanie Texas. Rozmawiam z Nathanielem Brice?
Nagle stanął w miejscu jak wryty w ziemię. Wstrzymał oddech na kilka sekund, a kiedy policjant upomniał się o odpowiedź, cała krew w nim zawrzała i natychmiast przywołał się do porządku. Przeczesał dłonią włosy i wypuścił głośno powietrze, dukając krótką, potwierdzającą informację.
- Nie możemy dodzwonić się do pana rodziców, a od kilku godzin przebywa tutaj pańska siostra.
- Deborah?! - kolejna dawka zaskakujących newsów zmusiła go do podniesienia głosu, teraz już naprawdę niewiele brakowało do krzyku. - Co się stało?! Kiedy?!
- To nie jest rozmowa na telefon. - odrzekł mundurowy po drugiej stronie słuchawki. - Wydaje mi się jednak, że dla dobra całej sprawy, lepiej żeby pan jak najszybciej się tu pojawił. Poinformowaliśmy już kuratora, a jeśli któreś z pańskich rodziców nie odezwie się do południa będziemy zmuszeni podjąć bardziej stanowcze kroki. - wyrecytował.
- Jakie kroki?! - teraz już nie ukrywał swojego zdenerwowania, warcząc do telefonu.
Poczuł jak wzbiera w nim nieznana siła, która pchała jego myśli do tego, żeby jak najszybciej rozłączyć się z tą formalną suką, wsiąść w samochód i przyjechać tam jak najszybciej.
- Będę za piętnaście minut.




***




     Komenda główna policji to stary, wiekowy budynek, otoczony czarnym płotem i kilkoma krzewami zasadzonymi tuż za nim. Zbudowany z niezamalowanej farbą czerwonej cegły, z ogromnymi, antycznymi niemal oknami i starymi drzwiami, które zostały ulepszone najnowszym systemem bezpieczeństwa. Każdy pokój, każdy zakamarek, nawet toalety były pod stałym okiem kilku policjantów, którzy zajmowali się doglądaniem ekranów monitoringu zainstalowanego na całej powierzchni. Bywał tutaj już parę razy, zawsze jednak w charakterze świadka, niezwiązanego bezpośrednio z popełnionym przestępstwem.
     Czekał na mundurowego już jakieś dziesięć minut. Miał zniknąć tylko na chwilę, sporządzając potrzebne dokumenty, a zaraz później miał zaprowadzić go do sali widzeń, w której czekała na niego siostra. Już na samym początku, kiedy tylko go spotkał, podjął temat, wypytując go o szczegóły, których ten nie mógł na razie udzielić. Żaden z rodziców jeszcze się nie pojawił, nie odbierali telefonów nawet od niego, więc pozostała mu tylko cicha, telepatyczna prośba, którą wysyłał w myślach.
- Proszę. - odezwał się nagle ktoś zza jego pleców.
      Wysoki, rudowłosy mężczyzna poprowadził go przez kilka oświetlonych słabymi jarzeniówkami korytarzy. Nathan coraz bardziej się denerwował. Co chwilę przygryzał dolną wargę albo poprawiał mankiety pożyczonej od Dennisa brązowej koszuli, którą ten poradził mu włożyć. Pożyczył mu też swój samochód, tłumacząc, że im lepsze wrażenie zrobi na kuratorze siostry tym większe szanse będzie miał na wygranie z rodzicami sprawy w sądzie. Podziwiał go za to. Powtarzał, że tym sposobem zniszczy sobie całą młodość, ale uparcie zapewniał także, że postępuje niezwykle odpowiedzialnie i że mało kto zdobyłby się na coś takiego, mając zaledwie dziewiętnaście lat.
      Domyślał się, że sam będzie musiał odpowiedzieć na kilka pytań. Ostrzegano go, że przy takiej sytuacji jest to nieuniknione i żeby porządnie przygotował się do takiego spotkania.
      Włożył ręce w kieszenie spodni i podążał niecierpliwie za policjantem, dopóki ten nie zatrzymał się przed jednymi z miliona drzwi w całym budynku, otwierając je szybko przed chłopakiem.
       Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to szczupła, filigranowa dziewczyna, która wpatrywała się w niego z zażenowaniem. Jej długie, brązowe włosy opadały trochę na twarz, zasłaniając przy tym niebieskie oczy i rozmazany makijaż wokół nich. Usta miała bardzo znajome, zupełnie jak niewielki, prosty nos, który mieli niemal identyczny. Debby miała ciemniejszy kolor skóry, po ojcu, który z pochodził z Kuby, Nathan natomiast poszedł w mamę, bladą Kanadyjkę, która przeprowadziła się do Vancouver dopiero w wieku piętnastu lat.
       Dziewczyna miała na sobie turkusową bluzkę z głębokim dekoltem, odsłaniającą niemal całą górną część kobiecych piersi. Do tego włożyła czarną, opinającą jej tyłek krótką spódniczkę i wysokie buty. Aż nie mógł uwierzyć, że zaledwie pół roku temu skończyła czternaście lat...
       Zostali sami. Szatynka uciekła wzrokiem, wpatrując się w swoje kolana, Nathan natomiast uspokajając się, że nic poważnego jej się nie stało podszedł pewnie tych kilka kroków jakie ich dzieliły. Wydawało mu się, że kiedy już stanął tuż naprzeciw niej, skuliła się w miejscu.
- Jak ty wyglądasz... - prychnął, dokładnie oglądając żałosny obraz tuż przed sobą.
       Uśmiechnęła się pod nosem, wyśmiewając go cicho i założyła nogę na nogę, odrzucając przy tym wszystkie włosy na plecy. Rozejrzała się lekceważąco po pomieszczeniu, dokładnie analizując wzrokiem każdy mebel.
- Gdzie rodzice? - warknął, kiedy tak go olała.
Uniosła dłoń na wysokość szyi i dokładnie oglądała swoje paznokcie, łaskawie w końcu odpowiadając.
- Ojciec pewnie z kochanką, a matka... kto ją tam wie.
        Zdziwił go jej zachrypnięty nienaturalnie głos. Wyraźnie dało się usłyszeć, że go traciła, a tego powodem na pewno nie była angina czy inny wirus. Szybko i pewnie złapał dłonią jej brodę i uniósł prędko, bez żadnej delikatności jej twarz. Wbiła w niego zaskoczone spojrzenie. Odetchnął z ulgą, że niczego nie brała, jej oczy wyglądały właściwie tak jak zawsze, były jedynie podkrążone, powieki trochę jej opadały, ale to była wina niewyspania i ogromnego zmęczenia. W końcu, z tego co zdołał wyciągnąć od pracowników, spędziła tutaj niemal całą noc.
- Co ty robisz?! - krzyknęła, odsuwając od siebie jego rękę. - Niczego nie biorę, nie jestem idiotką.
- Tu bym się kłócił.
- Teraz postanowiłeś się bawić w brata-idealnego?! Daj mi spokój i spieprzaj stąd, bo to przez ciebie mam te wszystkie problemy. - burknęła, splatając ręce na brzuchu i wstając prędko z miejsca.

       Była dużo niższa od Nathana, coś około trzydziestu centymetrów. Teraz korzystała z faktu, że buty dodawały jej jakieś dziesięć dlatego utkwiła w nim wzrok i wymuszała rychłą odpowiedź. On jednak nic sobie z tego nie robił.
- Przeze mnie poniżasz się, lądując tutaj, tak?! Niszczysz sobie życie! Poza tym spójrz na siebie! - teatralnie cofnął się o krok dokładnie oglądając jej postać z pogardą. - Wyglądasz jak dziwka!
- Cóż, ciekawe czyja to wina! - zdążyła tylko odkrzyknąć, bo drzwi, którymi chłopak wszedł kilka minut temu ponownie się otworzyły.
       Nie widzieli się od czasu minionej rozprawy. Ostatnio zamienili dwa zdania miesiąc temu, dlatego tak dziwna atmosfera zapanowała w pomieszczeniu. Do środka wszedł wysoki, czterdziestoletni mężczyzna z burzą brązowych włosów, których wygląd zaburzało kilka siwych kosmyków, pierwszych oznak starości. Na jego twarzy malował się spokój. Miał wydatny podbródek, idealnie zgolony zarost i duże, brązowe oczy, które podkreślały gęste, ciemne brwi. 
       Miał na sobie ciemnoszary garnitur, a pod marynarką widoczna była biała, niedopięta koszula. W lewej ręce trzymał czarną aktówkę przez którą przewiesił bordowy krawat w romby. Najpierw napotkał spojrzenie na syna, dopiero później na sprawczynię całego zamieszania. Podziękował uprzejmie policjantowi i czekał, aż zostawi ich samych.
       Kiedy już chciał otworzyć usta i zacząć przygotowywaną starannie w samochodzie przemowę, jego plan pokrzyżował Nathan, wybuchając nagle gniewem.
- Pierdolone przedstawienie. - skomentował, odnosząc się do ojca. - Jesteście z matką siebie warci. Bądź pewien, że nie pozwolę Debby wrócić do domu.

3 komentarze:

  1. Świetny rozdział. Może trochę krótki, ale fajny. Dużo się dzieje. Zarąbisty styl pisania czego ci zazdroszczę. Pisz dalej bo jest to cholernie interesujące. :D A zakłada z bohaterami była by świetna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę ciężko orientować mi się w wyglądzie bohaterów, więc jakiś opis w linkach by się przydał. Czy coś w tym stylu... Oprócz tego, nie mam nic do zarzucenia. Aa! Rozdział za krótki, ale nie mogę narzekać. Sama nie piszę za długich, więc nie mogę cię za coś takiego winić. Dobrze wiem jak to jest. Poza tym, bardzo mi się podobało. Masz naprawdę fajny styl pisania. ^-^

    OdpowiedzUsuń
  3. Coraz bardziej zaczynam wczuwać się w klimat tego opowiadania. Jak już mówiłam, zakładka "Bohaterowie" by się przydała :)
    Nie przepadam za Nathanem. Gdyby był dobrym bratem, nie zostawiłby tak Debby. Zapewne gdyby zaczął poświęcać jej nieco więcej czasu i uwagi, do tego nigdy by nie doszło. Widać, że dziewczyna się pogubiła i w głębi duszy szuka wsparcia. Mam nadzieję jednak, że chłopak to nadrobi, a kurator nie przeniesie Debby do domu dziecka.
    Tak sobie myślę, że to z pewnością dziecko Nathana. Mimo wszystko, że Megan jest, jaka jest, on powinien o nią zadbać.
    Rozdział naprawdę mi się podobał, pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń