poniedziałek, 27 maja 2013

2: Obsesja nie wykrywa problemów i nie rozwiązuje ich. Tworzy je z niczego, podsyca i wzmacnia.

- Chcesz mi wmówić, że to dziedziczne? - zapytał policjant, śmiejąc się z niej cicho pod nosem.
- Bardziej zakaźne, przeszło mi od brata. - odpowiedziała, unosząc jednoznacznie brwi i wypuszczając głośno powietrze z ust, kiedy mężczyzna zamilkł, po raz kolejny wlepiając wzrok w swój notes.
     Podrapał się po nosie i przyjrzał kilkunastu linijkom zapisanego własnoręcznie, krzywym, nierównym pismem. Przeczytał wszystko bezgłośnie jeszcze raz, upewniając się czy tekst nie zawiera błędów, po czym schował notatnik do szuflady masywnego biurka, opierając łokcie o blat i splatając palce.
- W takim razie twój brat musiał zgarnąć cały rozum i resztki sprytu, skoro dla ciebie pozostała sama głupota i nieodpowiedzialność.
     Skrzywiła się. Nienawidziła, kiedy chwalono go w jej obecności, kiedy w ogóle podejmowano jego temat. Wiedziała, że ceniony jest wyżej od niej, że zawsze we wszystkim był lepszy, ale mimo to zostawił ją, kiedy tak naprawdę najbardziej go potrzebowała. Obiecała sobie, że nigdy mu tego nie zapomni. I nie zanosiło się na złamanie danej samej sobie obietnicy.
- To po mamusi. - mruknęła.
- Dość tego cyrku. - zarządził, podnosząc w końcu głos. - Co robiła wasza piątka na North Arlington?
     Uśmiechnęła się pod nosem i rozłożyła wygodniej na drewnianym krześle, z uwagą oglądając swoje paznokcie. Zdawała sobie sprawę, że coraz bardziej działa komisarzowi na nerwy, jednak za wiele jej to wtedy nie obchodziło. Dobrze znała swoje prawa i to, jak powinna w takiej sytuacji się zachować i tego postanowiła się trzymać, choćby nie wiadomo co.



- Spróbuj tylko coś psom napomknąć o mnie! - krzyknął, podchodząc ostatni krok.

     Stali teraz naprzeciw siebie. Ona całkowicie zagubiona, trochę przestraszona i zdezorientowana, z mokrymi od łez policzkami i małymi rankami na dłoniach od wbijania długich paznokci w skórę. On pewny siebie, wściekły i skupiony na celu. Wyższy od niej o głowę i patrzący na nią z góry z zażenowaniem i groźbą.

     Wyjął prędko z kieszeni niemal pustą paczkę papierosów i zapalając jednego z nich tuż nad jej burzą brązowych włosów, zaciągnął się mocno, chcąc, żeby jak najszybciej wszystkie negatywne emocje z niego wypłynęły. Na próżno. Palił dalej, skupiając uwagę na jej posłusznej pozie i wzrokiem skierowanym ze strachu w dół.
     On też się niepokoił. Mimo że miał dopiero siedemnaście lat, lista jego karalnych uczynków rosła i rosła. Od kradzieży o wartościowym mieniu do pobicia z trwałym uszkodzeniem ciała. Gdyby i tym razem go złapano, na pewno sądzony zostałby jak dorosły. I tego obawiał się najbardziej.
     Dziewczyna nie raz, nie dwa obiecywała, że o tym związku nie piśnie ani słowa komuś spoza kręgu jego zaufanych znajomych. Nie do końca wiedział, czy powinien jej wierzyć, w końcu tyle już razy go zwiodła, że najzwyczajniej zaczął tracić do niej zaufanie. Sam czasami zastanawiał się dlaczego wciąż przy niej jest, zamiast zabrać się i zostawić ją tutaj całkiem samą, zdaną tylko na siebie i z bagażem doświadczeń jakie jej zapewnił. Chociaż to powinno wyjść jej na dobre.
     Kiedy dopalił, rzucił resztkę papierosa na ziemię i przydepnął go butem. Zadrżała. Uniósł rękę i szarpnął za jej długie, proste kosmyki, zmuszając by podniosła głowę i spojrzała na niego.
- Zrozumiałaś, co powiedziałem? - silił się na spokojny ton głosu.

Przełknęła głośno ślinę, nadal uparcie wpatrując się w jego zielone tęczówki i kiwając delikatnie głową. Gdyby pokazała mu to dosadniej, pewnie wyrwałby jej przez przypadek połowę włosów, które ściskał w pięści. 
- Wszystko weźmiesz na siebie, prawda? - mruknął, dotykając delikatnie dłonią jej rozgrzany od płaczu policzek, ścierając z niego ostatnie słone krople.




***




     Miał dość bezczynnego siedzenia na kanapie, w zadymionym pomieszczeniu, gdzie było mu duszno i zdecydowanie za gorąco. Sam nie wiedział, dlaczego nie potrafi dzisiaj jak zwykle wyluzować, zabawić się i zapomnieć na trochę o swoich problemach. Miał w sobie jakąś blokadę, która dała o sobie znać już godzinę po przybyciu na miejsce.
     U Dennisa zawsze czuł się najlepiej. Przyjaźnili się od kiedy wyrwał się z domu, czyli już jakieś dwa lata. Od razu znaleźli wspólny język i potrafili się dogadać, a jeśli już dochodziło do sporów, bardzo szybko je rozwiązywali, kilka godzin później całkowicie zapominając o sprzeczce.
     Wstał z wygodnej kanapy, biorąc do ręki plastikowy kubek z piwem i kierował się w stronę balkonu. Jedyne o czym teraz myślał to, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, bo podejrzewał, że piętnaście minut dłużej wśród zapachu papierosów, alkoholu i spoconych ciał, które nieustannie się o niego obijały mogłoby skończyć się tragicznie dla jego żołądka i łazienki Dennisa.
     Balkon był przestronny. Spokojnie oprócz niego stało tam jeszcze jakieś siedem osób, bo powierzchnią można było go porównać do połowy największego salonu w tym domu. Przy ogrodzeniu poustawiane były najróżniejsze kwiaty, krzaki i niewielkie owocowe drzewa, a całość dopełniał bluszcz, wijący się po starych, nieodmalowanych ścianach domu sprzed prawie wieku. Budynek był stary, ale nie zaniedbany. Z opowieści przyjaciela był jak skarbonka bez dna, ciągle coś odpadało, coś się psuło czy należało wymienić kolejną część. Tyle że miał ogromną wartość sentymentalną i to miało dla całej tej rodziny największe znaczenie.
     Podszedł do barierki i pochylił się, opierając o nią łokcie. Patrzył bezmyślnie przed siebie i denerwował się w myślach, że po raz kolejny dał namówić się Leah na jej zachcianki, o których jemu nie chciało się nawet myśleć. Był pewien, że Dennis zrozumiałby, że nie może przyjść i prędko puściłby to w zapomnienie, zważając na problemy jakie teraz spadły mu na głowę. I taka była między nimi różnica...
    Wieczór był bardzo ciepły, a wiatru nie dało się odczuć. Mimo że mieszkał już w Dallas prawie sześć lat nadal nie potrafił przyzwyczaić się do takiej temperatury. Szczególnie, że pochodził z Waszyngtonu, czyli jednego z najbardziej deszczowych stanów.
     Prawie nie pamiętał już jak żyło mu się w Vancouver. Wydawało mu się to zupełnie innym światem, całkiem odległym wymiarem, gdzieś gdzie kiedyś bywał jako małe dziecko. Było tak... schematycznie. Dobre dzieciństwo, dobra szkoła, przyjaciele z porządnych domów i rodzice na wysokich stanowiskach. Powszechny szacunek dla rodziny, wielki, jednorodzinny dom w jednej z najlepszych dzielnic miasta i cała ta idealna otoczka. Nigdy mu to nie przeszkadzało, nigdy nie robił problemów ze sprostaniem wymaganiom ludzi, którzy go otaczali. Czuł się dobrze i nie zamierzał tego zmieniać.
     Wyjazd tutaj miał dać szansę jeszcze lepszego życia. Tyle że nikt nie spodziewał się nadejścia tragedii, która ich dotknęła i która tak dotkliwie zraniła całą rodzinę, rozbijając ją całkowicie. Stracił wszystkich w jedną, niewinną noc. Sam się odsunął, nie potrafił dłużej wytrzymać, udając, że wszystko jest w porządku, patrzeć na zakłamanych rodziców, którzy nie umieli poradzić sobie z przerastającym ich problemem. To było dla niego zdecydowanie za dużo.
     Nie wiedział dlaczego do tego wraca. Uznał to już dawno temu za zamknięty temat, którego się nie podejmuje i od którego zamierzał się raz na zawsze odciąć. On i Debby.
- Przepraszam... - czyiś nieśmiały szept wyrwał go z zamyślenia i unosząc plastikowy kubek do ust i pociągając duży łyk ciepłego już piwa, obarczył dziewczynę spojrzeniem.
     Blondynka uśmiechała się delikatnie, zawstydzona tym, że przez przypadek na niego wpadła. Nie zauważył, żeby była jakoś szczególnie pijana, co najwyżej w lepszym humorze. Niebieskie oczy delikatnie się jej świeciły, a zaróżowione policzki zdradzały, że troszkę już wypiła. Jasne włosy sięgały połowy pleców, kosmyki z przodu były nieco krótsze. Podejrzewał, że walczyła przed wyjściem z prostownicą, bo były proste, ale zaczynały się puszyć, dając tym samym zapewne niepożądany efekt. Makijaż miała skromny, w porównaniu z większością dziewczyn jakie tutaj widział, nie dojrzał wyrazistego cienia na powiekach, jedynie cienkie, czarne kreski tuż nad linią rzęs. Była wysoka, sięgała spokojnie do jego ust czy nosa, więc nie wykluczone, że sięgała stu siedemdziesięciu pięciu, siedmiu centymetrów. Mimowolnie jego wzrok sięgnął w dół, śledząc łańcuszek złotego naszyjnika, kończącego się już na materiale zielonej sukienki. Widok trochę zasłaniały mu włosy, ale dekolt nie był wyjątkowo głęboki, choć musiał przyznać, że dziewczyna wyglądała całkiem nieźle. Spojrzał na jej twarz ponownie, kiedy zauważył, że poczuła się niezręcznie, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Swoją drogą, skądś tę dziewczynę kojarzył...
- To przez te buty. - mruknęła, unosząc trzymane w dłoniach szpilki, żeby mógł je zauważyć. - Są śliczne, ale cholernie niewygodne. - zaśmiała się cicho, ciągle uciekając wzrokiem.
- Nic się nie stało. - uśmiechnął się pod nosem, na myśl, że tak bardzo krępuje ją ta rozmowa, postanowił trochę jej pomóc. - Znasz Dennisa?
- Trochę. - odpowiedziała szybko, wzruszając ramionami - Właściwie przyszłam tutaj z przyjaciółką, ale gdzieś mi się zgubiła. Miała pójść tylko po piwo. - wspomniała z rozbawieniem. - Jestem Caitlyn. - przedstawiła się i oparła bokiem o barierkę, dając tym samym do zrozumienia, że nie zamierza prędko kończyć rozmowy.
- Nathan. Jak twoja przyjaciółka spotkała po drodze Dennisa to raczej wątpię, żeby szybko do ciebie wróciła. - uśmiechnął się, opierając się tyłem tuż obok niej.
- Jakoś mi się nie spieszy. - szepnęła, a wzrok utkwił jej w plastikowym kubku.
    Chłopak naprawdę musiał się skupić, żeby nie zaśmiać się i nie skomentować jej zachowania. Dziwił się, jak może być tak spięta, nawet po dawce procentów. Widział, że miała jeszcze całkiem spory zapas piwa, ale biorąc tak malutkie łyczki, jakie widział, był pewien, że mogłaby to ciągnąć do samego rana.
Miał na to sposób.





***




- Mam małe wyrzuty sumienia. - wyznała przyjaciołom, wchodząc pomiędzy ich dotykające się kolana i siadając między nimi, na wygodnej, brązowej kanapie.
    Dziewczyna raczej niechętnie to przyjęła, kiedy przyjaciółka odseparowała ją od własnego chłopaka, wcinając się bezczelnie między nich. Dennisowi jednak nie bardzo to przeszkadzało, bardziej interesował się pustą paczką papierosów, przewracając ją w rękach, a niżeli wtulającą się w niego kilkanaście sekund temu Angie. Zawsze go tak męczyła. Nigdy nie mogli po prostu usiąść koło siebie, bez jej wciskania się na męskie kolana albo smyrania jakiejkolwiek części jego ciała. Z czasem coraz bardziej zaczęło go to irytować, bo dziewczyna z dnia na dzień czuła się przy nim coraz swobodniej i już nie ukrywała ochoty na nieustanną bliskość. Miewał tego dość.
- Co jest? - spytał od niechcenia, wyjmując ostatniego papierosa i wkładając go do ust, szukał w kieszeni zapalniczki.
- Godzinę namawiałam Nathana, żeby ze mną wyszedł, a potem zostawiłam go dla tamtej ładnej brunetki. - pokazała brodą, tańczącą wśród kilkunastu osób dziewczynę. - No, a teraz zaginął.
- To duży chłopiec. - odpowiedział chłopak, zaciągając się pierwszą porcją nikotynowego dymu i wypuszczając ją ze skupieniem z płuc. - Nie potrzebuje niańki. Swoją drogą mogłabyś odpuścić. - pouczył -  I tak ma wystarczająco problemów na głowie, daj sobie spokój.
- Ale z ciebie przyjaciel! - żachnęła się, splatając ręce na brzuchu i lądując plecami na oparciu siedziska.
- To, że nie latam za nim jak pies za kiełbasą nie znaczy, że mam go gdzieś. Jesteśmy dorośli, każdy podejmuje swoje decyzje, a poza tym... To nie on? Catie i... Boże, to jest Megan?! - otworzył usta ze zdziwienia i prędko wstał ze swojego miejsca, kierując się w ich stronę.





***





- Uups... - przegryzła wargę dosłownie na sekundę po czym wybuchnęła głośnym śmiechem, lądując w ramionach chłopaka.
    Po nieudanej próbie tańca, dziewczyna w ostatniej chwili złapała się komody, prawie upadając na ziemię i zrzucając z mebla kilka książek. Nieudolnie złapała się męskich ramion i podciągnęła do góry, jako tako utrzymując równowagę, ale nie odsuwając się od niego nawet o krok.
    Po nieśmiałej dziewczynie sprzed dwóch godzin nie było już śladu. Zastąpiła ją porządnie pijana, odważna i całkiem zabawna Caitlyn, która już od jakiegoś czasu przyklejała się do niego jak rzep. Nathan już nawet się nie powstrzymywał przed wyśmiewaniem jej zachowania, a jej jeszcze bardziej poprawiało to humor.
- Dalej nie rozumiem jakim cudem ty jesteś prawie trzeźwy... - pokręciła głową, ściągając brwi i mierząc go przenikliwym spojrzeniem. - Oszukiwałeś!
- Nie upijam się byle czym. - uśmiechnął się, spychając ją delikatnie ze swoich ramion, starając się, żeby w końcu stanęła o własnych siłach. - Schlałaś się, mój plan nie wypali. - wyznał, wciąż trzymając jej nie do końca kontrolowane przez nią samą ciało.
- Jaki plan? - zmarszczyła z niezrozumieniem czoło i oczekiwała na odpowiedź.
- Brutalnego zaciągnięcia cię do sypialni na dole. - uniósł brwi, śmiejąc się przy tym z jej przerażonej miny.
    Nawet nie zauważył kiedy spięła włosy. Teraz wokół jej twarzy luźno spływało tylko kilka jasnych kosmyków, a reszta tkwiła ciasno związana w nieudany kok. Makijaż na lewym oku trochę się jej rozmazał, ale wcale jej to nie ujmowało. Dziewczynie uroczo świeciły się oczy i plątał język. Wiedział, że nie będzie chciał kontynuować tej znajomości po zakończeniu tej imprezy, ale noc była jeszcze młoda...
- Nie wszystko stracone. - uśmiechnęła się niepewnie i zrobiła malutki krok w jego stronę, który ich dzielił.
     Stanęła na palcach, mocniej chwytając się jego ramion i kiedy jej twarz znalazła się kilka centymetrów przed jego własną, zatrzymała się na kilka dłużących się niemiłosiernie sekund.
     Bardzo delikatnie i z dozą nagłej nieśmiałości dotknęła kilka razy jego ust, z każdym pocałunkiem przybliżając się coraz bardziej. Straciła na pewności jeszcze bardziej, kiedy zorientowała się, że chłopak zachowywał się całkowicie biernie. Nie dotykał jej, nie poruszał się, trzymał ją jedynie, żeby nie osunęła się na podłogę. Zdążyła jedynie dotknąć językiem jego dolnej wargi, kiedy usłyszała prawie krzyk gdzieś za nią.
- Nathan... - usłyszała, jak ktoś przeciąga imię jej znajomego, wciąż nie odrywając wzroku od mężczyzny - Przyszłam ci coś dać. - kobiecy śmiech, całkowicie zaprzątnął jej myśli - A raczej pokazać.
    Caitie odwróciła się, starając nie stracić równowagi. Nadal obejmowała towarzysza, otwierając usta ze zdziwienia, kiedy dziewczyna obróciła się bokiem, kładąc dłoń na lekko wypukłym brzuchu.

3 komentarze:

  1. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. (zawsze chciałam to powiedzieć do osoby, która mnie nieszczególnie zna)
    Z każdym kolejnym rozdziałem nie mogę się coraz bardziej doczekać następnego. Dlatego cieszę się, że piszesz dość często. Nie to, co ja. Chyba powinnam coś z tym zrobić. Eee, gdzie tam? ^-^ Tak się na dłużej zatrzymam przy początku rozdziału, bo coś mi się przypomniało. Zauważyłam, że w większości książek nikt nie chce rozmawiać z policjantami, przez co mówią różne, dziwne rzeczy. Zawsze podobał mi się ten motyw. xd Na razie jeszcze nie mam ulubionej postaci, ale muszę sobie jakąś znaleźć. W następnym rozdziale postaram się już napisać o moim wyborze. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. weś, jak możesz. Jak możesz być taka dobra. Notka super i czekam na więcej. Nakura powiedziała wszystko za mnie. :(. Wciąga i to bardzo. Czasami nie ogarniam i muszę czytać jeszcze raz, żeby zrozumieć ale to nie twoja wina tylko moja, że nie ogarniam życia. Czekam z niecierpliwością na dalszą część i oby tak dalej albo jeszcze lepiej (jeśli się da lepiej pisać :D)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeej! Zaskoczyłaś mnie tą końcówką! Hoho Nathan ma dziecko. I to wszystko wydało się w takiej dość... dziwnej chwili.
    Żal mi tej dziewczyny, która wypowiada się na początku. Z tego, co zrozumiałam, ma na imię Debby. Ten człowiek zachował się wobec niej okropnie. To zrozumiałe, że chciał się jakoś chronić, ale nie kosztem tej dziewczyny... ludzie potrafią być okropni.
    Co prawda jeszcze nie orientuję się, kto jest kim, kto z kim i w ogóle, jednak mam nadzieję, że to z czasem się zmieni.
    Myślałaś może o założeniu zakładki "Bohaterowie"? :>
    Rozdział bardzo mi się podobał, nawet lepiej niż poprzedni. Oby tak dalej!

    OdpowiedzUsuń