środa, 3 lipca 2013

7: Komplikowanie spraw to nie tylko twoja specjalność, przyjacielu.

                Każdy kolejny cios dochodził do niego coraz słabiej. Adrenalina, która zaczęła buzować w jego rozgrzanej krwi i alkohol, który nieustannie dawał o sobie znać tworzyły tak wybuchową mieszankę, że chłopak w pewnym momencie po prostu poddał się emocjom i nie zważając na to jak, ile i gdzie bił przeciwnika na oślep. Nie odczuwał bólu, który ten mu zadawał. Po prostu robił wszystko, by jak najmocniej i jak najdotkliwiej spuścić całą złość właśnie na postać Paula. Brat Megan w pewnym momencie prawdopodobnie spanikował, bo każde kolejne uderzenie było coraz mniej przemyślane. Zadawał ciosy tylko po to by to robić, a nie po to by trafiać w najbardziej uczulone miejsca. Nathan robił podobnie. W końcu oboje stracili siły, ale to właśnie Paul zadał ostatni cios.
                 Kręciło mu się w głowie. Upadł na ziemię, nie mając pojęcia czy jest to wina wypitych wcześniej piw czy tego, że po prostu został powalony. Oddychał ciężko i splunął na ziemię. Było ciemno, a cały teren oświetlała tylko jedna, słaba uliczna lampa, ale nawet przy tak słabej widoczności zauważył, że prócz śliny, tuż przed jego twarzą była ciemnoczerwona krew. Odruchowo dotknął lewego policzka, sprawdzając przy tym czy przeciwnik nie powybijał mu zębów albo czy któryś z nich niebezpiecznie się ruszał. Zdążył dotknąć jeszcze tylko szczęki i poczuł pod palcami ciepłą posokę. Usłyszał ciężki oddech mężczyzny i automatycznie spiął ostatkami sił wszystkie swoje mięśnie, gotowy do kolejnego ataku.
                 Mężczyzna jednak zakończył tę bójkę. Nathan zauważył tylko, że trafił w jego nos, jemu także nad górą wargą spływała krew, jednak słabo, a cały nos był czerwony i podejrzanie wykrzywiony.
- A mogło być tak spokojnie... - powiedział cicho, uderzając szatyna w plecy. - Poprawisz się? - spytał, kucając tuż obok jego zmarnowanej postaci.
                  Szatyn nie dość, że przy każdym głębszym oddechu coś kuło go niemiłosiernie w okolicach żeber to czuł, że za chwilę zwymiotuje. Jego żołądek powoli już zaczynał się buntować i chłopak już zdążył się domyślić, że nie będzie to takie proste zważając na fakt, że musiał być ostrożnym przy każdym wdechu, żeby oszczędzić sobie jak najwięcej bólu.
- Pierdol się. - warknął, starając się chociaż usiąść i zmniejszyć intensywność skurczów brzucha, które już zaczynały mu doskwierać.
                   Paul szarpnął go mocno za bluzę i siłą postawił w pozycji siedzącej, odchylając jego głowę do tyłu. Nie widział strachu w niebieskich oczach ani chociaż przejęcia. Były jedynie nienaturalnie powiększone, jak się domyślał z powodu wypitego alkoholu.
- Tak myślałem. - zaśmiał się gardłowo i wstał z miejsca. - Niedługo się odezwę. A na tę chwilę, radziłbym ci oszczędzać pieniądze...




***



                      Pierwsza, wpół do drugiej, za siedem... Leżała na kanapie w salonie brata z telefonem w ręce i grając w każdą grę po kolei, czekała. Coraz bardziej się denerwowała, przyłapywała się nawet na tym, że już kilka razy podeszła do okna i wypatrywała znajomą postać, która jak na złość nie nadchodziła. Zaczęła analizować powoli całą dzisiejszą, a raczej wczorajszą sytuację. Nie zadzwoniła do Aarona, że może po nią przyjechać, kiedy Nathan opuścił mieszkanie. Sama nie wiedziała dlaczego, po prostu czuła, że musi zostać, cokolwiek by to znaczyło. Domyślała się, że chłopak tak tego nie zostawi i będzie próbował zemścić się na jej bracie, dobrze go znała, ale mimo to w jej myśli wchodziły wątki, że może ją sobie odpuścił... Z drugiej strony to było ostatnim czego na tę chwilę pragnęła, bo czuła, że jest on jedyną osobą, której na niej zależy. Rodzinę już dawno straciła, a brata to już na samym początku...
                      Wstała powoli z kanapy i chciała znów przejść się do okna i z powrotem, kiedy usłyszała jak ktoś wkłada klucz do zamka i przekręca go leniwie dwa razy. Wskoczyła z powrotem pod pościel jak oparzona i udając, że śpi czekała zniecierpliwiona. Dźwięk ucichł, ale nikt nie wchodził do środka. Przymknęła powieki, kiedy nagle coś mocno uderzyło w drzwi. Skuliła się bardziej na swoim miejscu i podciągnęła nagie nogi pod brodę. Mimo że temperatura i tak wynosiła powyżej dwudziestu stopni, a dwie minuty temu gotowała się pod tą kołdrą, teraz poczuła, że piżama w postaci zwykłych majtek i szarej bluzki jej nie wystarcza. Poczuła jak dostaje gęsiej skórki, a każdy włosek na jej ciele staje dęba.
                        Ktoś szarpnął za klamkę. Czuła jak swędzi ją z nerwów kark. Nie miała pewności, czy był to Nathan, bo wydawał jej się dziwnym fakt, że tak tłukł się do własnego mieszkania. Słyszała jak zdejmuje buty, nienaturalnie ciężko przy tym oddychając. Kilka małych kroczków i cichy trzask drzwi do sypialni. Podniosła wzrok na szafkę z butami i odetchnęła z ulgą, widząc znajome obuwie.






                          Budzik zadzwonił już prawie pięć minut temu, ale dopiero kiedy telefon rozdzwonił się na dobre, chłopak postanowił wygramolić się z łóżka. Spojrzał na telefon, nie zastanawiając się uprzednio kto o siódmej trzydzieści rano może tak się do niego dobijać, ale imię na wyświetlaczu wcale go nie zaskoczyło. Leah. Dzwoniła wczoraj chyba z dziesięć razy, ale każde połączenie odrzucał, zupełnie tak jak teraz to. Wyciszył głos.
                          Czuł się niezwykle obolały. Dobrze pamiętał co działo się ubiegłej nocy, jednak postanowił tego nie wspominać. Jedyne, co teraz zaprzątało jego umysł to fakt, żeby nie spóźnić się do pracy pierwszy raz w pierwszym tygodniu. Szef chyba by go zabił, bo nie dość, że dostał tę robotę po znajomości i z jego dobrej woli to tak nadwyrężałby jego zaufanie i dobroduszność. Był wdzięczny, że zgodził się na przeniesienie z nocnych zmian w dyskotece do spokojnej kawiarni w bocznej uliczce, gdzie zazwyczaj odbywały się szybkie spotkania biznesowe albo wypełniania braku cukru przez otyłe nastolatki, zajadające się firmowymi lodami Ascension Caffe.
                           Do jego łazienki prowadziły dwie pary drzwi. Jedna z sypialni, druga z salonu. Otworzył półprzytomny tę od swojej strony z ulgą stwierdzając, że Debby mu jej nie zajęła. Zamknął się w środku i podszedł do lustra, drapiąc się w brodę, która niemiłosiernie go zabolała. Podszedł do lustra.
                           Wyglądał lepiej niż się spodziewał. Na jego twarzy widniał tylko jeden siniak. Zielono-żółty obrzęk jednak był bardzo widoczny, a w połączeniu z sinymi workami pod oczami i przymkniętymi powiekami naprawdę nie wróżył nic dobrego. Przeklął się w myślach za to, że dwa tygodnie temu odwiedził fryzjera, który skrócił mu włosy tak, że nie miał jak przysłonić tego luźno zwisającymi kosmykami, których zazwyczaj nienawidził. Cofnął się o krok i przyjrzał swojemu ciału. Tutaj było już gorzej. Cała klatka piersiowa i brzuch pokryte były robiącymi się dopiero siniakami i zadrapaniami. Największy, bo wielkości zaciśniętej pięści znajdował się na wysokości żeber po lewej stronie, co owocowało tym, że kiedy brał większy oddech, marszczył z bólu czoło. Był obity i naprawdę zmęczony. Każda kość dawała o sobie znać przy nawet najmniejszym ruchu. Wczoraj nie wydawało mu się, że dostał aż tak mocno, jednak dopiero po trzeźwym poranku odczuł prawdziwe skutki wczorajszej bójki, która miała miejsce kilka metrów przed klubem. Spojówki miał przekrwione, więc niemal od razu sięgnął do łazienkowej szafki wyszukując w niej ratujące mu zazwyczaj skórę krople nawilżające do oczu. Zawsze pomagały.
                              Znalazł ciemnoszare opakowanie i wstrząsając buteleczką przyjrzał się swoim oczom jeszcze raz. Nie wyglądały aż tak znowu tragicznie, z wyjątkiem sińców niewyspania, ale był pewien, że da radę je ogarnąć przed wyjściem. Wkropił płyn i mrugnął kilka razy. Rozebrał się i wszedł pod gorący prysznic.
                               Po nim jeszcze raz spojrzał na własne, żałosne odbicie. Nie miał pojęcia jak zareaguje szef, kiedy zobaczy go w pracy w takim stanie, ale nie mógł pozwolić sobie na opuszczenie tego dnia. Dopiero zaczynał, więc był zmuszony, żeby jakoś doprowadzić się do stanu względnej normalności i pojawić się za tą pieprzoną ladą...
                               Usłyszał ciche pukanie do drzwi.
- Nathan? - szepnął cichy, kobiecy głosik - Wszystko w porządku?

Kurwa.
- Zaraz wyjdę. - odpowiedział niechętnie zachrypniętym głosem.
                                Przeczesał dłonią włosy, ubrał spodnie, które wcześniej odruchowo zgarnął i wyszedł z powrotem do swojej sypialni. Naprawdę nie miał ochoty na durne komentarze Debb, dotyczące tego jak dzisiaj wyglądał. Z drugiej strony nie chciał z nią w ogóle rozmawiać, bo wciąż pamiętał jak urządziła go wczoraj. Był zły, że nie doceniała gestu jaki jej ofiarował. Zapewnił dach nad głową i szansę na nowe życie, a ona tak uparcie dalej stawiała na swoim.
                                 Nawet nie zastanawiał się czy koszulka, którą teraz wkładał wyglądała w porządku. Jedyne o czym był w stanie myśleć to to, żeby się nie spóźnić.
- Co ci się stało?! - usłyszał ułamek sekundy po tym jak opuścił pomieszczenie.
Nie odpowiedział, tylko spojrzał wymownie na zegarek. Ósma trzynaście, czyli miał jeszcze pół godziny do przyjazdu autobusu, który zazwyczaj podwoził go pod sam budynek kawiarni.
- Mam nadzieję, że się nie wypakowywałaś. - burknął. - Po pracy odwożę cię do rodziców.
- Co? - ściągnęła brwi i spojrzała na niego z dołu. - Nie możesz... - szepnęła zdezorientowana.
- Słuchaj, Debby. To się robi śmieszne. - warknął. - Ja próbuję wyciągnąć cię z tego bagna, a zastaję cię w łóżku z jakimś chujem. Nie ja powinienem cię wychowywać, zwłaszcza jeśli sama tego nie chcesz.
- I po co cały ten cyrk, co?! - wybuchła, przeczesując nerwowo dłonią włosy, zupełnie jak on. - Po co dałeś mi nadzieję?! Pomieszkałam z tobą jeden dzień, pieprzone dwadzieścia cztery godziny, a ty już rezygnujesz?! Dziękuję, braciszku! - dorzuciła, na co zaśmiał się tylko cicho.
- Po ośmiu godzinach próbowałaś stąd spierdolić, wcześniej wypinając tyłek przed kolesiem, który cię w to wszystko wplątał. Wątpię, żebym potrafił coś z tym zrobić. 
- Bo na wstępie nazwałeś mnie dziwką!
- Powiedziałem, że wyglądałaś jak dziwka. - wyjaśnił spokojnie - Chociaż po tym, jak się na tobie poznałem nie zamierzam tego kwestionować. Wychodzę.




***


                                       Był na czas. Nie spodziewał się żadnych konsekwencji z wczorajszej bójki. Spojrzał jeszcze raz na zegarek ścienny tuż nad ladą, żeby się upewnić. Otwierają dopiero za dziesięć minut, a dzisiaj poranną zmianę miała mieć Jamie. Wszedł wgłąb pomieszczenia, wzdychając ciężko na widok nierozładowanej jeszcze zmywarki, którą zapewne on musiałby ogarnąć. Przeszedł bar i...
- Co to jest?! - usłyszał tylko głośne burknięcie, a dopiero później postać mężczyzny.
                                       Średniego wzrostu, siwiejący czterdziestolatek właśnie wpatrywał się bezceremonialnie w jego sińca na lewej skroni. Nathan odruchowo wstrzymał oddech, bo spodziewał się takie reakcji szefa, ale mimo wszystko nie jego obecności. Nie ostrzegał ich wcześniej, że sprawdzi bar, a przynajmniej nie jego, chociaż był pewien, że dziewczyna na pewno dałaby mu jakiś znak.
- Co to ma znaczyć?! - poluzował węzeł swojego bordowego krawata i z furią wymalowaną na twarzy zawołał jego współpracownicę, która podbiegła posłusznie - Jamie, otwieraj! A ty na zaplecze! - wskazał mu drogę groźnym ruchem ręki i nakazując pośpiech ruszyli do środka.
                                        Ledwo się tutaj oboje mieścili, zwłaszcza, że właściciel nie należał do osób najszczuplejszych, a ten pokój był zdecydowanie niewiele większy od toalety. Trzymali tu sprzęt do sprzątania, kilka zapasowych dzbanków i swoje rzeczy, czyli ogólnie wszystko, czego nie można było pokazać klientom albo co po prostu przestało wpasowywać się w klimat lokalu. Starszy mężczyzna dotknął dłonią czoła i szatyn mógł zauważyć na nim kilka kropel potu. Do tego widać było, że strasznie się denerwował, chyba jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie, choć pracował dla niego blisko przez rok.
- Jak myślisz, co za chwilę z tobą zrobię? - warknął, nie spuszczając spojrzenia z dziewiętnastolatka, na co ten grzecznie milczał, czego nauczył się podczas służby u Darcy'ego, byleby tylko nie wprowadzać go w większy amok. - Obiecuję, że cię zabiję! Kawiarnia działa drugi dzień, drugi, kurwa mać! - krzyknął, ale po chwili zorientował się, że Jamie otworzyła już bar i w każdej chwili ktoś mógł wejść do środka. - Gówno mnie obchodzi co ze sobą robiłeś, ale do jasnej cholery nie możesz sobie pozwalać na takie wybryki! W południe mam tutaj bardzo ważne spotkanie, chcę podpisać umowę o współudział i rozszerzenie działalności, a ty mi tego, do kurwy nędzy, nie ułatwiasz! Jak może mi się to udać, jak widać z góry, że zatrudniam niekompetentnych pracowników?! Dostajesz ostatnią szansę, Brice. - dopowiedział, uspokajając się trochę. - I to tylko dlatego, że dotąd byłem z ciebie zadowolony. Ogarnij ten chlew, a potem doprowadź się do porządku. Za trzy godziny widzę cię na sali i nie obchodzi mnie jak to zrobisz.







***




- Niech tylko ta cholera spróbuje nie przyjść dzisiaj do roboty! - żachnęła się Leah. - Odetnę mu fiuta! - nakręcała się.
                                   Wyszły równe piętnaście minut temu. Już wczoraj, kiedy się rozchodziły umówiły się na dziewiątą rano i postanowiły nawiedzić chłopaka w pracy, kiedy ten nie odebrał siedemnastego połączenia. Tylko Eve nie pasował taki układ z racji tego, że sama o tak wczesnej porze zajęta była opieką nad dzieckiem sąsiadki. Próbowały się do niego dobijać, a kiedy w końcu wymyśliły, żeby zadzwonić z pytaniem do Dennisa ten chyba przejął się najbardziej. Miały się z nim spotkać na miejscu, bo obiecał, że opieprzy chłopaka jak chyba jeszcze nigdy. Caitie trochę się obwiniała. Miała wrażenie, że to jej wina, bo wprosiła się do tego stolika z przyjaciółką po tym jak noc wcześniej było między nimi... tak dziwnie. Nie zadzwonił do niej, choć obiecał i miał numer, potem to niezręczne spotkanie w pubie... Wydawało jej się, że mu się narzuca, a on delikatnie dawał jej znaki odrzucenia, których nie odebrała, aż w końcu postanowił sięgnąć po drastyczniejsze kroki. W ogóle wydawał jej się taki inny niż na tamtej imprezie, jakby teraz coś go trapiło albo rzeczywiście miał jej dość i nie potrafił tego powiedzieć...
- Przestań sobie coś wmawiać! - przywołała ją do porządku Leah. - To dorosły facet, tyle że kretyn. Gdyby coś było nie tak już dawno byś o tym wiedziała.
- No nie wiem... Może niepotrzebnie tu z tobą szłam? - przegryzła wargę, odruchowo poprawiając spięte w kitkę blond włosy. - A jak będzie zły?
- To ja jestem zła! Dobijam się od pierwszej w nocy, a on łaskawie nie może nacisnąć pieprzonej zielonej słuchawki na tym pieprzonym telefonie! Halo?! - warknęła do własnej komórki, kiedy ta rozdzwoniła się w jej torebce.
                                    Skręciły w ostatnią alejkę, a Caitie nadal nie mogła natknąć wzrokiem na Dennisa, ale już po chwili domyśliła się, że ma to związek z krzykiem koleżanki...
- Chyba sobie jaja robisz! Nie będę na ciebie czekać! - burczała. - Żadne dwadzieścia minut! Wchodzę i go zabijam! - rozłączyła się i przyspieszyła kroku.

1 komentarz:

  1. Rozdział jak zwykle znakomity! *o*
    Już nie mogę się doczekać następnego, a myśl, że wracasz dopiero w sobotę i nie wiadomo kiedy możesz dodać rozdział dobija mnie jeszcze bardziej. Ale cóż muszę być cierpliwa :D
    Miłych wakacji tak w ogóle :)

    OdpowiedzUsuń