niedziela, 17 listopada 2013

Siedem grzechów głównych, czyli dlaczego autorka siedzi cicho od września i nie daje znaku życia swoim ukochanym i najlepszym czytelnikom.

       Mam napisany rozdział 12, ale jedynie do połowy. Zabijecie mnie? Dobra, wiem, że zrobilibyście to już wieki temu, ale nikt nie dostarczył wam mojego rysopisu. W zamian za to mam coś dla was - mam nadzieję ciekawego. Otóż postanowiłam spojrzeć na swoich bohaterów jako czytelniczka i wydaje mi się, że może was to zainteresować. (A na końcu się tłumaczę z nieobecności, więc wiecie...)
Do rzeczy!
         Nathaniel. To jest najlepiej zbudowana jak do tej pory moja postać. Ma wady i zalety, nie jest idealny, ale jest na tyle ciekawą postacią (mam nadzieję), że nie jest przewidywalny. Ma przyjaciół, ma wrogów, nie jest rozhisteryzowaną, niestabilną emocjonalnie nastolatką po problemach sercowych. Twardo stąpa po ziemi, zna swoje możliwości i zdaje sobie sprawę z przeciwności jakie mogą go spotkać (choć też nie zawsze). Jest przystojny (taki, jaki by mnie zainteresował na ulicy albo w spożywczaku), ale też nie jest to supermodel Calvina Kleina. Bądźmy realistkami... Chciałam stworzyć chłopaka, którego jesteśmy w stanie poznać w prawdziwym życiu, takiego, który nas zdradzi albo będzie wierny, który jest oazą spokoju albo chodzącym wulkanem niezmierzonej energii, którą w sobie kumuluje. Chciałam kogoś PRAWDZIWEGO z krwi i kości, który nie jest nieczułym draniem (tak... to takie modne we współczesnej literaturze - przykład, patrz Christian Grey i jego fenomen). Nate to zdecydowanie moje ulubiona postać, którą stworzyłam. Nie musisz mi dziękować, Kocie. 

        Caitie mnie osobiście irytuje. To takie rozlazłe, ciepłe kluchy, które ktoś jeszcze wsadził do mikrofali, żeby parzyły w język i zabierały mu całą przyjemność z jedzenia. Nie lubię takich ludzi, jest nudna. Też macie takie wrażenie? Okej, rozumiem, że jej brat przyjaźni się z chłopakiem, który jej się podoba i do którego coś tam czuje, ale... poważnie? Dziewczyno, nie zachowuj się jak malutka, przestraszona owieczka wśród stada dzikich, wygłodniałych wilków. To taka sierotka Marysia, nie? Na pocieszenie tej biednej siedemnastolatki powiem wam, że jest moim ideałem kobiety. Wysoka, szczupła blondynka z niebieskimi oczami i szerokim, przyjaznym uśmiechem, która rumieni się chyba całe życie. Jej włosy delikatnie się falują, jest ich okropnie dużo i są przeraźliwie doskonałe. Moja Caitlyn to połączenie wyobrażeń ze smutną rzeczywistością. Coś jak idealnie wyglądające danie, które zazwyczaj podają w restauracjach. A propos... Tylko ja mam takie szczęście? Niedawno poszłam do azjatyckiej knajpy i dostałam "Cholerawieco" na talerzu i było tak ślicznie podane... Tu jakieś warzywko, przyprawy, dip, no normalnie moje oczy zżarły to w sekundę, a kiedy wbijam widelec w sojową wersję jakiegoś kotleta, kroję nożem jak na kulturalne dziecie przystało, podnoszę do ust ten kawałek i co czuję..? Mydło. Autentycznie! Mdłe, bez smaku, gumiaste i w ogóle jakby to przyrządzała prawdziwa, wschodnia rodzina na tych swoich paleniskach. Może taki urok? Kto wie, ale właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że moja Caitlyn jest azjatyckim żarciem. Porównywać kobietę do jedzenia... 
        Leah... Leah, Leah, Leah... Pierwszy raz w swojej karierze (lol) umieszczam w opowiadaniu kogoś o innej orientacji niż moja. Z tego co zauważyłam to wszystkie moje czytelniczki są pod tym względem tolerancyjne ;). Fakt, że umieściłam tylko jedną scenę kobieta-kobieta (a planowałam znaaaacznie więcej) to przyjęłyście to bez większych ekscesów. To dobrze, bo homofobia działa na mnie jak płachta na byka. Jestem jakimś chodzącym paradoksem pod tym względem. Kiedyś poszłam na imprezę i pierwszy raz w życiu widziałam na żywo dwóch całujących się (a raczej wysysających własne śliny) facetów (chłopaków, jak kto patrzy). Nie ukrywam, że musiałam odwrócić wzrok. Jakoś nie wydaje mi się to najatrakcyjniejszym widokiem, a poza tym jestem w tych 99% ludzi, którym zaraz robi się głupio nawet jak oglądają buziaki heteroseksualistów, psów czy nawet biedronek. Leah jest chodzącym rolnikiem, który ciągnie za sobą taczkę pełną dobra. Łazi i na siłę wtyka te swoje ziarna pokoju w każdą grządkę nawet jak ta ewidentnie tego nie chce, odpycha się rękami i nogami to ta i tak wsadzi swoje trzy grosze nawet siłą. Jest empatyczna, trochę zaborcza i uważa, że zawsze ma rację. (Ciekawe kto był pierwowzorem, hmmmm?) Poza tym niezwykle irytująca (tak mówi Nathan!), ale ma jedną bardzo ważną cechę - NIGDY nie odwraca się do nikogo plecami, kiedy ktoś potrzebuje jej pomocnej ręki (lub jakiegokolwiek rodzaju ręki, if you know what I mean). Czy to prawda? Przekonacie się o ile będziecie cierpliwe.
          Deborah. U niej chciałam wam pokazać taki typowy, psychologiczny portret dziecka (nastolatki), na którą problemy w domu oddziałują w sposób, który chyba jest jednym z tych najgorszych. Tragedia rodziny Brice, śmierć jej siostry bliźniaczki i bezradność rodziców zmodyfikowała ich więzi rodzinne do tego stopnia, że stali się dla siebie obcy. Kilka lat po tym wszystkim opuszcza ją nawet brat, więc dziewczyna zostaje całkowicie sama i zdana na swoje decyzje. Ma czternaście lat, dojrzała znacznie szybciej niż powinna i maskuje to będąc pod Aaronem (jej chłopakiem/byłym chłopakiem - dowiecie się w swoim czasie), który wprowadził ją w świat, który powinna znać wyłącznie z filmów kryminalnych i książek dla dorosłych. Nie wie czym jest w pełni zdrowa relacja i dlatego ma takie problemy z dogadaniem się z Nathanielem, który teraz właściwie większość siebie skupia na młodszej siostrze. Stara się przywrócić jej sposób myślenia do tego, który uważa za najsłuszniejszy. A ona, biedna, zaczyna się buntować...
            Dennis. Ojejka... ale ja go lubię. To chyba mój ulubiony bohater zaraz po Nathanie. Nie ma o nim na razie wiele, więc nie mogę wam też wiele zdradzić, ale w mojej głowie jest to ktoś kto zawsze spada na cztery łapy, jak kicia. Cii! Więcej nie powiem, bo mnie zabije, że obrabiam mu dupsko.
            Megan, czyli kobieta nie-sukcesu z plecami większymi od niej samej i niezmierzoną pewnością siebie. Lubie ją, lubię czarne charaktery. Jej specjalnością są intrygi, knucia i dążenie do celu nawet po trupach (co też niedługo zobaczycie). Jest rozdarta, nie potrafi sobie poradzić z tym, co ją spotkało. Usilnie stara się udowodnić Nathanowi, że dzieciak jest jego (czy jest czy nie jest to również tajemnica). Robi to nieudolnie, dlatego uruchamia swoją książkę telefoniczną "za wszelką cenę" i skazuje biednych bohaterów na kolejne problemy.
             O reszcie nie ma sensu na razie się rozpisywać, gdyż nie poznałyście ich na tyle, by cokolwiek zdradzić bez zdradzania ich zachowania w moim opowiadaniu. Masło maślane, taki ze mnie pisarz...  Spędziłam naprawdę sporo czasu dokładnie myśląc na fabułą, nad kontrastem między bohaterami i w ogóle nad całą tą historią. Może nie wiecie, ale każdy rozdział ma około trzech wersji, które analizuje i wybieram tę, która najbardziej mi pasuje do aktualnego humoru (dlatego np. Caitie spotkała Megan przed randką z Nathanem, w zamyśle miało być ciut inaczej). Staram się, staram się jak mogę, ale jak nie mogę to daję nogę. Taka kolej rzeczy, ludzie to nie maszyny. Faktycznie trochę zje... zniszczyłam, że rozdziały pojawiają się tak rzadko, ale... ale tak wychodzi, no... Jest mi cholernie przykro, ale nie wygram z siłami natury i ministra edukacji.
              A teraz coś dla wytłumaczenia, chociaż wiem, że to w sumie nie ma większego znaczenia, ale ja uspokoję sumienie. Jestem w klasie maturalnej. Za tydzień piszę próbną maturę (kupa w majtkach na samą myśl). Ktoś jest/był w moim wieku? Jeśli nie to wytłumaczę wam sposób myślenia nauczycieli jeśli chodzi o trzecią klasę "Ej, gówno mnie obchodzi, że masz też dziesięć innych przedmiotów, za tydzień sprawdzian z całego działu, a za dwa z następnego! Nie obijać się, śmierdziele, mieliście dwa lata opieprzania się na lekcjach - teraz macie gonić za materiałem jak dzikie świnie za... czymkolwiek za czym gonią dzikie świnie! Matura zaraz! Matura! Wiecie, że matura, jest po to, żeby matura, wykształcić, matura, przyszłych, matura, intelektualistów... Matura. Jak szkoła wypadnie gorzej niż w tamtym roku odwołujemy studniówkę! (a ja już mam sukienkę!) Więc weźcie się do nauki i napiszcie to jakoś przyzwoicie!" Także sami rozumiecie... W dodatku ja zaczęłam kurs na prawo jazdy, Wyjeździłam 17 godzin, przede mną kolejnych 13 i cztery egzaminy - wewnętrzne i państwowe - więc bardziej od Vademecum zależy mi na "Doskonały kierowca. Kategoria B." Nie oszukujmy się, weekendów też w tym wieku nie spędza się w domu, zwłaszcza, że jesteśmy w fazie osiemnastek. (3 tygodnie temu skończyłam swoją, wiecie jakie dziwne uczucie? I ani razu nie poprosili mnie o dowód przy zakupie alkoholu, tyle przegrać). Czasami wracam do domu po godzinie 20:00 i jedyne o czym myślę to gorąca kąpiel, kawa z mlekiem i łóżko. Zapisuje sobie myśli dotyczące opowiadania i mam zamiar je wszystkie kiedyś wykorzystać, ale świat jest okrutny, moje lenistwo też i totalny brak weny, który mnie dopadł razem z trzecią klasą liceum ogólnokształcącego. Zapewne jeszcze nie raz się odezwę przed wstawieniem rozdziału (chociaż liczę na to, że z początkiem grudnia/końcem listopada coś tutaj będzie) i popierdzielę od rzeczy tak jak robię to teraz, bo jest po 19, a ja jeszcze nic nie umiem na poniedziałek, więc robię wszystko byleby odepchnąć od siebie te książki, które już powoli zaczynają śnić mi się po nocach (poważnie!). Nie jestem przyzwyczajona, że mam tyle na głowie, mam dopiero osiemnaście lat, gram w simsy, oglądam bajki i rysuję penisy w zeszytach kogoś z kim siedzę w ławce. Zdaję sobie sprawę, że powinno się oczekiwać ode mnie już jakiejś podzielności uwagi, niedługo dzieci, pies, obiad dla męża, ale... poważnie? Nie widzę się w tej roli, kiedy ja sama jestem dzieciakiem. Słabo, a za rok UAM jak dobrze pójdzie.
         Cóż mogę rzec na pożegnanie? Do rychłego, mam nadzieję, zobaczenia i pamiętajcie o mnie, bo ja nie zapomniałam. 
         Uwielbiam was za to, że wciąż ze mną jesteście. (Odpowiadam na komentarze, możecie śmiało hejtować, bo wiem, że zasłużyłam :c).







P   R   Z   E   P   R   A   S   Z    A   M!




+ czekam na odzew ocenialni, do których się zgłosiłam i proszę o ocenę "mimo wszystko", bo ja tu wrócę. Na 1000000%.

3 komentarze:

  1. Ja rozumiem cię doskonale. W tamtym roku to ja byłam maturzystką i to ja musiałam znosić codzienne gadaniny nauczycieli o maturze. Szczerze? Nauki dwa metry ponad głowę, ciągłe sprawdziany itd, to nic w porównaniu ze stresem jaki cię zeżre przed samymi egzaminami. Wtedy, gdy już będziesz czuła oddech Matury na plecach, dostaniesz takiego kopa, że wszystko ci przyjdzie łatwiej.
    Masz rację, ja też stawiałam prawko na pierwszym miejscu i mi się to oplacilo, więc ty też skup się bardziej na nauce jazdy, niż na biadoleniu nauczycieli w szkole średniej.
    Doskonale cię rozumiem, bo ja w tamtym roku całkiem zawiesiłam dzialalność blogową na 3 miesiace przed maturą, żeby się w miarę sensownie przygotować.
    A jesli chcesz coś na pocieszenie, to powiem ci, że dostałam się do najbardziej obleganej szkoły w Polsce i myślalam, że będzie jeszcze większy zapierdziel niż w średniej, a tu jakie zaskoczenie! Nauki prawie wcale, tylko na ćwiczenia, wykladowcy mili, nikt nikogo nie zmusza do chodzenia na wykłady, idziesz tylko kiedy chcesz się czegoś dowiedzieć, a później wysylają ci na maila materialy. TYLE WYGRAĆ!
    Myślę, że nikt nie będzie hejtować. W końcu każdy ma tez swoje życie poza blogowe :)
    Pozdro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh! Thanks God!
      Ja już czuję oddech matury na karku, zwłaszcza odbija jej się matematyką... Jestem otwartym umysłem zamkniętym na każdy dział tej królowej nauk. :<
      Gratuluje dostania się do szkoły! Chcesz mi zdradzić kierunek? I mówisz o UW czy Adamie Mickiewiczu w Poznaniu? Nigdy nie umiem ocenić, gdzie pcha się więcej studentów.
      I naprawdę obiecujesz mi, że będzie lżej niż w LO? *.* Dziewczyno, rozpaliłaś mnie na studenckie życie jeszcze bardziej niż myślałam, że można!

      Dziękuję za komentarz, za wsparcie i za to, że ktoś mnie tu jeszcze odwiedza :) :*

      Usuń
  2. Okaż litość, Panie, i nie wypominaj mi tych nieszczęsnych bohaterów! :( Ja wiem jak będzie wyglądać ta zakładka, przysięgam na czekoladę, ale ja nie mogę się za to jakoś tak zabrać.. Siły wyższe - tutaj już tylko lenistwo i brak chęci, bo żeby nie uzupełnić zakładki od czasu powstania bloga to normalnie wstyd, hańba i ogólna beznadzieja. :< Nie chcę obiecywać, ale poważnie się za to zabiorę - po prostu nie rzucam terminami.
    I uwierz mi, że ja też wolałabym widzieć rozdział zamiast tej notki ;p

    Dziękuję (lub nie? jak sie robi w przesądach?) za trzymanie kciuków, na pewno się przydadzą, zwłaszcza jeśli chodzi o matematykę :*
    (a na drzewach zamiast liści będą wisieć humaniści)
    Prawko - też się przyda, teoria mnie zabija - Głębokość bieżnika? (czymkolwiek jest bieżnik, hihi, dobrze, że instruktor tego nie czyta) Wymiary tablicy rejestracyjnej? No błaaaagam :(((((

    Ty też się trzymaj i dziękuję, że wciąż ze mną jesteś. :*

    OdpowiedzUsuń